Anfarius |
Wysłany: Wto 0:25, 07 Sie 2007 Temat postu: Nowy Orlean |
|
Nowy Orlean
Ogólnie o mieście
Nowy Orlean – miasto stu pubów i tysiąca burdeli, stolica prostytucji i jazzu, wyzwolona kraina wyzwolonych ludzi, raj dla czarnych i wiele innych, dziwniejszych jeszcze tytułów opiewa to dość spore miasto w delcie Missisipi. W przeszłości stawiało raczej na kulturę i rozrywkę niż na naukę i przemysł, toteż nie zarobiło aż tak dużo podczas wojny. Moloch nie przewidział widać, że pięciu żołnierzy i jedna dobra dziwka będzie walczyło skuteczniej, niż takich samych pięciu uzbrojonych o klasę lepiej, ale bez dziwki. Humaniści znowu górą.
W mieście panuje spokój i ład. Bez problemu da się tutaj żyć – przynajmniej na wschód od rzeki. No wiesz... Teraz przez NO nie przepływa już Missisipi. Życie przy rzece nie jest przyjemne – wszystko, co żyje, uciekło na obrzeża po wschodniej stronie. I dobrze kurwa zrobiło...
Ludność
Co? Wojna? Kiedy? Przepraszam, a to słowo na „m”- „Maluch”, czy jak? O, właśnie! Moloch! – dobrze rozumiesz. Ludzie z New mają głęboko w poważaniu front i walkę. Ostatni cywil z pistoletem wyleciał do Missisipi kilkanaście lat temu. Jeśli masz broń, musisz mieć też mundur, bo inaczej jesteś intruzem, czyli ci z bronią i w mundurach zrobią ci krzywdę. W mieście panuje spokój i harmonia. Zamieszki odnotowuje się w kalendarzach, broń wiesza się na ścianach w pubach, a ich użytkowników publicznie na rynku. Ludzie z NO lubią się dobrze bawić, porozmawiać, napić i... no tę tą teges... Oprócz tego kochają jazz. Jak zapewne wiesz, przed wojną 60% ludności NO stanowili czarni i to ci starsi czarni, którzy nie do końca czuli rap. Teraz się to troszeczkę poukładało – zginęli jedni, przyjechali drudzy, ale nadal nie ma tutaj mowy o jakichkolwiek przejawach rasizmu, czy ogólnie nietolerancji. Absolutnie! Nowy Orlean otwiera swoje salony dla wszystkich ludzi z gamblami. Dla tych bez gambli otwiera kuchnie, magazyny i zaplecza, ale to i tak spore osiągnięcie w dziedzinie cywilizowania powojennego świata. New Orlean kocha wszystkich – czarnych, żydów, nieletnich, chorych, łysych, jankesów, księży, sprzedawców bojlerów, producentów zapalniczek innych niż Zippo, pasterzy krów, niewolników i zeo-pedo-nekrofili. Z jednym wyjątkiem – mutanci...
Mutant – prawie jak człowiek
„Prawie” robi wielką różnicę. Za wielką nawet dla ludzi potrafiących tolerować żydów... To jeden z powodów, dlaczego ludność przeprowadziła się na wschód. Mutanci wolą jednak smród rzeki i odór powietrza topiący beton. Niemal od pierwszego dnia ich istnienia mieszkańcy New rozwiesili przy wjeździe do miasta plakaty z napisami „NO MUTIES”. Nie do wiary, że spokojne miasto flegmatycznych alfonsów potrafi trwać w swojej tolerancji i melancholii codziennego dnia, mając w zachodnich dzielnicach regularną wojnę. Może na mniejszą skalę, bo sprowadza się raczej do obrony, ale jakby nie było, każdego dnia ktoś ginie. Mutant NIE MA życia w Nowym Orleanie.
Władza
Dobre pytanie. Kto rządzi w Nowym Orleanie? Analogicznie – skoro miasto jest jednym wielkim burdelem, to rządzi nim jeden wielki alfons. To prawda, Jack Daniels jest właścicielem najbogatszej i najbardziej prestiżowej sieci domów publicznych na całym świecie. Krąży plotka o tym, że sam zaczynał karierę pracując w burdelu, ale nic nie zostało potwierdzone. Oficjalnie jest postacią lubianą i szanowaną. Jest uczciwy, jeśli chodzi o interesy i uprzejmy dla klientów. Gdyby obcy człowiek zapytał się Jacka na ulicy o godzinę, ten z uśmiechem na twarzy kulturalnie odpowiedziałby, mimo swej pozycji w mieście. A jego pozycji można naprawdę pozazdrościć. Wszystko zaczęło się od tego, że na samym początku bajzlu i powszechnej harataniny zagarnął skład ropy, której, jak wszyscy wiemy, w Nowym Orleanie było i jest sporo. Całą oczywiście sprzedał, bo po co mu, i założył... Pierwszy Dom Rozkoszy Cielesnych w Nowym Orleanie, który nazwał hucznie: „House of the Rising Sun”. Po tym, jak dorobił się na pierwszym burdelu, otworzył całą ich sieć. Oprócz tego kilka pubów. Ludzie mogli znaleźć u niego pracę i rozrywkę. Prawdziwy przewrót nadszedł jednak dopiero po sławnym ataku mutków, kiedy to zdewastowane zostało centrum miasta. Po tym incydencie Jack powołał milicję, by chronić własne interesy, a niedługo potem jej Ochotnicze Rezerwy do ochrony całego miasta. Teraz oprócz rozrywki i pracy gwarantował ludziom bezpieczeństwo, a to jest jeden z bardziej poszukiwanych artykułów postnuklearnych Stanów. Nie jest oczywiście powiedziane oficjalnie, że Jack piastuje jakikolwiek urząd w New. Wręcz przeciwnie – to działa na zasadzie darowizn i handlu usługami. Ludzie niejako płacą przedsiębiorstwu ochroniarskiemu za czuwanie nad ich bezpieczeństwem i majątkiem. Oficjalnie w mieście panuje bezprawie i bezkrólewie. Zachowanie ludzi opiera się przede wszystkim na tradycji, logice i etyce (o ile w burdelu słowo „etyka” po napisaniu na kartce nie zamienia się w „erotyka”). Prawdę jednak znamy – o wszystkim decyduje Jack. Jeśli chcesz otworzyć burdel, musisz dogadać się z Jackiem. Jeśli chcesz prowadzić pub, musisz dogadać się z Jackiem. Jeśli chcesz bawić się w paliwo, musisz dogadać się z Jackiem. Jeśli chcesz nosić broń na wierzchu, musisz dogadać się z Jackiem i nie ma zmiłuj, bo prędzej, czy później będziesz musiał się z nim dogadać. W przeciwnym razie wylądujesz w Missisipi. Pocieszy cię jednak fakt, że z nim bardzo łatwo się dogadać. A właściwie nie z nim, tylko z jego pełnomocnikami. Tudzież pełnomocniczkami...
Gospodarka
Jak już zostało powiedziane, miasto przede wszystkim utrzymuje się na świadczeniu usług: kulinarno-alkoholowych, zbrojnych i tych jeszcze lepszych. Dodajmy do tego wydobywanie, przetwarzanie i handel ropą oraz gazem ziemnym i będziemy mieli komplet. Nic skomplikowanego – ściśle określone branże.
System rachunkowy również nie wygląda jakoś strasznie wymyślnie. Ci, którzy nie chcą wylądować w Missisipi, uiszczają systematyczną opłatę za ochronę, a ściślej za usługi Ochotniczych Rezerw Milicji i mogą spać spokojnie. Mutki nie są na tyle bystre, żeby przedrzeć się pomiędzy posterunkami do części mieszkalnej Nowego Orleanu.
Jeśli chodzi o handel, mamy tutaj normalny gambling – towar za towar, towar za usługę, lub usługa za usługę. Ale raczej to drugie. Pieniądze nie przeszły, chociaż, jako leniwi, próbowaliśmy wprowadzić dolara nowojorskiego jakiś czas temu. Działają jednak talony na benzynę i karnety na korzystanie z usług Wschodzących Słońc.
Ceny? Heh... Broni jest tutaj niewiele i jeśli znajdziesz kogoś, kto chce kupić broń, możesz żądać niemal dowolnej kwoty. Elektronika sprowadza się do radioodbiornika w co drugim pubie, bo ludzie naprawdę lubią tutaj Orbital. Do tego stopnia, że pojawiła się nawet plotka o tym, że ten Hiszpański dziennikarz jest stąd, ale nic nie zostało potwierdzone.
Paliwo jest tutaj tanie, bo dobrze dostępne i mało potrzebne. Leki nieco ponad przeciętną, bo wielu choruje, ale nadal mamy zapasy, więc nie będzie problemu, by coś dostać.
Aha – zapomniałem jeszcze o jednym. Wspominając o gospodarce, nie można zapomnieć o tym, że nigdzie nie dostaniesz takiego browca jak w pubie papcia Jacka. Mamy tutaj prawdziwą gorzelnię tradycyjnego irlandzkiego piwa – nie pytaj dlaczego. Po prostu mamy.
Struktura społeczna
Nietrudno domyślić się, że najwyżej drabiny stoi Jack Daniels. Prywatnie – jako człowiek nie jest wcale jakimś wielkim kozakiem, ale jego zmysł do interesów i czyste szczęście doprowadziło go do wielkiego sukcesu. Jak każdy boss ma swoją prawą rękę – Caspino Umarrhid, zwany po prostu Caspem. Czarnoskóry potomek rodziny prawników, niewiele mówiący i niewiele istniejący w życiu New. Niewielu wie, że w ogóle ktoś taki istnieje. Niektórzy biorą go z rozmachu za goryla – cały czas chodzi za Jackiem, jak na asystenta przystało, a mierzy swoje 197 cm. Ale na Caspie się nie kończy. Casp ma pod sobą kolejnych kolesi, a ci kolejnych, po drodze gdzieś są zarządcy pojedynczych burdeli, potem obstawa, dziewczyny, magazynierzy, sprzątacze itd. Mieszkańcy New dzielą się na kilka podstawowych stanów:
Góra, czyli ci, którzy są w burdelach, bo to są ich burdele;
Środek, czyli ci, którzy są w burdelach w celach rozrywkowych lub zarobkowych;
Dół, czyli ci, których nie stać na chodzenie do burdelu w innym celu niż wytrzyj-wynieś-pozamiataj.
Szczególnym wyjątkiem są Ochotnicze Rezerwy Milicji. Grupa specjalnie uprzywilejowana. Aby trafić do tego kręgu, trzeba być naprawdę kimś... kimś chorym. Serio – czy noszenie broni na wierzchu, darmowe piwo i dziewczyny są warte tego wszystkiego? Ale nie mieszajmy się w to – ktoś musi. Każdy robi to, w czym jest dobry – jedni walczą z mutkami, drudzy nalewają piwo, a jeszcze inni obciągają laski pod ladą i powiem szczerze, że tych mamy w Nowym Orleanie najwięcej. Średnio dwadzieścia na jedną ladę.
Krajobraz
Trzeba ci wiedzieć, że przed zagładą Nowy był pięknym miastem, w którym przeplatały się motywy europejskich budowli: francuskie, czyli tych, co jedzą codziennie żaby i włoskie, czyli tych, co jedzą codziennie kluski. W sumie niewiele to znaczy, bo naprawdę dużo to nie zostało z dawnego New. Owszem – mogło być gorzej, a porównując do innych miast, jest nawet świetnie, jednak już samo ustanowienie rzeki, przepływającej niegdyś przez środek miasta, nową granicą straszliwie zmieniło krajobraz.
Większość ludzi średniego stanu mieszka tu w starych, popękanych kamienicach. Ci nieco gorzej ustawieni zajmują stare magazyny, podziemne parkingi i tego typu bajery, nie za bardzo wygodne jako mieszkanie. Prawdziwą gratką są jednak dawne wille i dworki stylizowane właśnie na wspomniane wcześniej europejskie klimaty. Nie było ich wiele przed wojną, jeszcze mniej z nich zostało, ale kilka nadal stoi, a trzy czy cztery zachowały się w nienaruszonym stanie! Pierwszy z nich to sławetny Dom Wschodzących Słońc, drugi to prywatna rezydencja Jacka Danielsa. Pozostałe należą do co bogatszych współpracowników Jacka.
W mieście nadal bywają piękne miejsca – dawne parki, fontanny, chociaż popękane, zakurzone, zdeformowane, ale nadal zdolne zbudować w człowieku klimat wiosny i szczęścia. W New niewielu ludzi używa samochodów, raczej każdy ma wszędzie blisko – to niewyjaśniona do dziś zagadka, ale jakoś niewielu ludziom to przeszkadza – oprócz tego ropę zwykło się tu sprzedawać, nie zużywać. Pamiętajmy, że dla niektórych baryłka ropy to dziesięć baryłek dobrego piwa! Większość ulic jest mimo wszystko przejezdnych – nie było dużo gruzu, bo niewiele się waliło. Fakt jest jednak faktem, że liczba fabryk w New równa jest okrągłemu zero – to kolejna rzecz, której nikt nie potrafi wyjaśnić, ale to też nikomu nie przeszkadza.
Jazz
Tak – to NASZA muzyka. Jeśli grasz na basie, czy trąbce, polubimy cię tutaj. Każda szanująca się knajpa ma swój zespół jazzowy, który stale koncertuje. Bywają festiwale jazzowe, niektórzy ludzie żyją z nauki gry na jakimś instrumencie. Nie ma dnia, żebyś nie zetknął się z tą muzyką. Dewiza co bardziej zagorzałych fanów brzmi: „Rock is dead, but jazz is still alive!”. Najlepsi z najlepszych grają oczywiście dla Jacka Danielsa. Mówi się o nich „Czterej”, co nijak ma się do zespołu, bo stanowi go sześciu ludzi i było ich sześciu od zawsze. Idealny przykład na ukazanie nowoorleańskiej mentalności – nie ważne, dlaczego tak się nazywają, grają świetnie, więc zamknij się i słuchaj. Czterej zazwyczaj grają w pubie Black Jack – drugiej perełce Jacka, zaraz po Wschodzących Słońcach. Oprócz tego koncertują tu i tam. Należą oczywiście od najpopularniejszych mieszkańców New, którzy cieszą się szacunkiem i dobrobytem, a przy tym robią to, co lubią. Jazz to kolejna droga, która zapewnia Byt w Nowym Orleanie.
Handel morski
O tym jeszcze ci nie mówiłem – mamy tu port! Fakt, że samej Missisipi wszyscy unikają, jak ognia, bo Missisipi = mutanci, ale co innego ocean! Owszem – różnimy się klimatem od Karaibów, a nawet samego Miami, bo życie nie opiera się tutaj o statki, ale zdarza się, że coś przypłynie, albo odpłynie i nikt nie jest zdziwiony, jeśli ktoś zaczepiwszy go na ulicy zapyta: „Czy znajdę tu jakiegoś nawigatora? Mój został przygnieciony bomem podczas abordażu i nie za bardzo może mówić...”. Wręcz przeciwnie! Wielu z mieszkańców New to żeglarze. Nie – nie piraci, ale żeglarze – tacy normalni, co swoje życie zamykają w czterech słowach: pływanie, piosenki, piwo i panienki. Wszystkie cztery odnajdują właśnie tutaj. Niestety, czasem pojawiają się jeszcze inne „p”, jak problemy z pieniędzmi i wtedy trzeba się zaciągnąć na jakiś statek, a potem dochodzą kolejne „p” jak piraci, czy praca i życie zaczyna się robić skomplikowane...
Najczęściej wyruszają stąd statki z ropą. Przywozi się zazwyczaj karaibskie jedzenie, przyprawy i amunicję – ten artykuł jest zresztą bardzo cenny w New. Może nie sama broń, bo walczy niewielu, ale naboje do tej broni jak najbardziej. Istnieje też stara tradycja wymiany alkoholami. My dajemy im nasze irlandzkie piwo, oni odwdzięczają się swoimi samogonami.
Mimo, iż dzisiaj życie morskie w New nie jest zbyt rozwinięte, a stanowi jedynie niewielką jego części, zanosi się na to, że z czasem będzie odgrywało coraz większą rolę. Z każdym miesiącem liczba statków, które przewinęły się przez port rośnie, a sam port, jako taki rozrasta – oprócz rzeczy pokroju nowej szafy w kantynie, dochodzą naprawdę istotne zmiany, jak kolejne sklepy i warsztaty. Mówię ci! Jeśli kupisz łódź i zabierzesz się za robotę, jak trzeba, nie stracisz. Dopóki gdzieś na świecie rosną korzenie – tak niezbędne do wyrobu piwa, z Nowego będą wypływać statki, by te korzenie przywieźć! I żadne pierdolone sztormy nas nie powstrzymają!
Miejsca
Dom Wschodzącego Słońca
Od tego się zaczęło – tak, bracie. Masz przed sobą istne archiwum parafialne Nowego Orleanu. Także tego dawnego! Trzeba ci wiedzieć, że sam budynek zbudowano jeszcze przed wojną! Owszem – sporo się zmienił, ale same ataki przeżył w niemalże nienaruszonym stanie. Doszło kilka elementów wystroju, jak chociażby ten neon nad wejściem. Wewnątrz też sporo się zmieniło. To porządny lokal! Najporządniejszy w Ameryce, jeśli nie na całym świecie! Na dole masz coś pokroju recepcji, depozyt, lombard, magazyn, bar i inne takie pierdoły, na górze zaś równo dwadzieścia cztery „pomieszczenia użytkowe”. Wszędzie czysto i ładnie pomalowane. Ważną rolę grają też światła, które dopełniają ideału klimatu. Tak – ideału. Dom Wschodzących Słońc stał się wzorem dla wszystkich burdeli w Nowym Orleanie! Jeśli dajesz tutaj dupy, to jesteś nie byle kim! Przyjmują tutaj tylko sprawdzone i „porządne” dziewczyny, nie byle ścierwo z ulicy, co to nogi ma jak kaktusy, a twarz, jak wyjętą z betoniarki. Za jakość się płaci. Dla zwykłego mieszkańca stanu średniego, jednorazowe wejście do któregoś z dwudziestu pokoi kosztować będzie jakieś 150 gambli. Sam również musi być nie byle kim, by nie wnieść jakiegoś syfu do Jackowej utopii. Cztery pozostałe pokoje są poza zasięgiem ludzi stanu średniego. Nawet, jeśli mają odpowiednio dużo kasy. To coś więcej, niż seks. To nieodgadnione połączenie ekspresji Marilyna Mansona, uśmiechu Cameron Diaz, dotyku chusteczek Welvet, lewego sierpowego Rocky’ego Balboa i kopniaka z półobrotu Chucka Norrisa.
Otwarte dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. „Chrzanić wojnę! Człowiek ma prawo się pobzykać o każdej porze dnia i nocy!”.
Black Jack
Tak właśnie wygląda niemal każdy pub w New. Niewielki, przytulny, podają tu zielone, irlandzkie piwo z gorzelni Jacka, gdzieś w kącie grają „Czterej”. Spotykają się tu nie tylko najbogatsi z najbogatszych, ale także ci średni i średniejsi. Ceny są tu jednak adekwatne do prestiżu lokalu i to, co stoi przed tobą na stole jest odzwierciedleniem twojego stanu finansowego. Na nikim nie zrobisz wrażenia, jeśli przyjdziesz napić się wody, a prędzej czy później zostanie ci grzecznie zasugerowane, byś odstąpił stolik komuś, kto chciałby coś zamówić.
Port
W porcie są statki – to logiczne. Przy statkach są marynarze – to również. Marynarzy pogania bosman, a bosmana kapitan – chyba nic trudnego. W pobliżu portu są magazyny, warsztaty, składy części i kantyny dla ludzi morza. Nie łudź się – tutaj też słuchają jazzu. Nad całym okręgiem pomorskim, jak nazywa się tereny w pobliżu portu, opiekę sprawuje Chuck Harris – jeden z bardziej zaufanych ludzi Danielsa. Świetnie trzymający się staruszek krępej budowy. Zna się na interesach, a spojrzeniem i postawą buduje sobie szacunek u każdego, z kim rozmawia. U jego podkomendnych możesz załatwić sobie robotę – czy to w samym porcie, czy na jednym ze statków.
Koszary
Bardzo ważny element Nowego Orleanu. To tutaj śpią i jedzą nasi chłopcy! Każdy mieszkaniec przechodząc obok baraków podnosi dumnie głowę i mimowolnie kładzie rękę na bijącym mocniej sercu. A tak poważnie... Dość spory kawałek piachu ogrodzony płotem. Patrolowany. Skutecznie patrolowany. Jeśli chcesz tam wejść, musisz mieć przepustkę. Aby mieć przepustkę, musisz skontaktować się z pełnomocnikami w ich siedzibie centrum miasta. Jeśli już zdobędziesz przepustkę, na pewno nie wniesiesz tu broni, a tym bardziej nie wyniesiesz. Poborowi są oddzieleni od starych wyjadaczy i przysługuje im mniej wygody. Rekompensuje im to mniejsza aktywność w walkach. Mamy tu baraki, centrum strategiczne – bardzo ładny, zielony budynek, park maszyn, kuchnie ze stołówką i plac apelowy. A! Byłbym zapomniał... Jeszcze buda Jeffreya – maskotki korpusu. Również zielona. Jeffrey bierze udział we wszelkich uroczystościach. Przynosi nam fart na froncie...
Problemy na jutro
Mogłoby się zdawać, że Nowy Orlean jest rajem na ziemi. Że to właśnie tutaj – na południu – rodzi się potęga, która za kilkanaście lat przeciwstawi się Molochowi, zwycięży go i rozpocznie nową erę w dziejach ludzkości – erę wolności. Erę, w której stolicą Ameryki będzie Nowy Orlean, a hymn narodowy jazzowym kawałkiem skomponowanym przez Czterech. To nie prawda. Owszem – jest tu wspaniale, ale nie na taką skalę. Przede wszystkim mutanci – o tym nie można zapomnieć. Na zachodzie miasta, jak Missisipi długa – front. Grupa ludzi, którzy każdej godziny stawiają czoła wytworom Molocha, by kilka kilometrów dalej ktoś mógł akurat dymać panienkę w rytm trąbki i basu. Ale to się zmieni – niewielu chce tu walczyć. A każdego dnia ktoś ginie i przydałoby się go kimś zastąpić.
Kolejnym problemem są przyjezdni. Nieustanne ściganie tych, co to im się wydaje, że każdy ma prawo nosić broń na wierzchu, a nie daj Boże i zabić nią kogoś. Pal go licho, jeśli jest jeden. Pouczenie, drugie, areszt, karcer, grzywna, ewentualnie egzekucja. Zdarza się jednak, że przyjedzie cała gromada i wtedy to się dzieje...
Nie można również zapomnieć o problemach z piratami. Nasze łajby zazwyczaj wiozą najdelikatniejszy z ładunków zaraz po jajkach i żarówkach – ropę. Ropa lubi się palić i wyciekać – szczególnie, jeśli ktoś podziurawi zbiorniki. Piraci lubią dziurawić łodzie, a co mniej wprawnym zdarza się dziurawić i zbiorniki. Wniosek: piraci dziurawią zbiorniki. Nowy nie dysponuje odpowiednią flotą. Ledwie co mamy czym odpowiedzieć, na ataki z morza, a co dopiero eskortować porządnie statki. Zazwyczaj wynajmujemy kogoś z zewnątrz, ale nie zawsze wystarczy. Przynajmniej co trzeci rejs kończy się jakąś stratą.
W dzisiejszych, podłych czasach każdy ma problemy. Nawet samego Jacka Danielsa dopadły problemy z potencją...
Nowy Orlean – miejsce pochodzenia postaci
Wybierając pochodzenie New Orlean bohater otrzymuje +1 do Charakteru i jedną z poniższych cech:
Grande Cojones
Kiedyś był taki dowcip. Bysior z Hegemonii poznał panienkę i ona się zgodziła. Mieli już zaczynać, ale ona zastrzegła, że bez gumki to nie ma mowy. Kolo nie był za bardzo bystry, ale skumał, że musi iść do sklepu, bo „w sklepie dostaniesz wszystko”. Jako że potrafił mówić tylko słowami krótszymi niż dwusylabowe, wyciągnął swojego potwora, położył na ladę, obok pieniądze i zaczął coś tłumaczyć neandertalskim głosem. Sklepikarz chwilę pomyślał, po czym wyciągnął swojego, położył obok i zabrał pieniądze.
Zdezorientowanemu Hegemoniście wytłumaczył: „Trzeba było się nie zakładać – my, Nowoorleańczycy zawsze mamy większego...”.
Żaden test sprawności seksualnej nie może być dla ciebie trudniejszy niż Trudny. Możesz w nim przerzucić jedną z kości. Masz automatycznie jeden sukces. Zamiast trzeciej k20 rzucasz tylko k10 – nie wiem, wybierz sobie. Ale generalnie masz jaja jak berety i nikt ci nie skoczy!
Oprócz tego trzy razy w ciągu sesji możesz przerzucić jedną kość podczas testu zdolności przywódczych, niezłomności lub zastraszenia – jeśli masz wielkie jaja, to czego miałbyś się obawiać?
Wszystkie drogi prowadza do...
Pubu. To stare irlandzkie powiedzenie. Mówiono tak, bo dwóch obcych sobie ludzi, jakby nie rozpoczęli znajomości – czy to kłótnią, czy nawet bójką, zawsze kończyło na wspólnym piciu. Narodowa solidarność. Jeśli towaru jest tyle, że rodak sam nie podoła, trzeba mu pomóc – kim by nie był. To troszeczkę przeszło na ludzi z New. Jeśli poznajesz obcego człowieka i masz do dyspozycji alkohol, z miejsca jego stosunek do ciebie zmienia się z neutralnego na pozytywny, a wszystkie testy oparte o charakter względem tego człowieka masz łatwiejsze o poziom. Oczywiście łatwiej jest z niego wyciągnąć jakieś informacje, lub poprosić o pomoc, czy chociażby zdobyć pracę.
Kiedy ojczyzna woła o pomoc
Ludzie z Nowego Orleanu nie walczą – to jasne. Wolą obczajać panienki, słuchać jazzu i pić zielone piwo. Kiedy jednak zaczynają się problemy z mutkami, każdy jest w stanie rzucić wszystko w cholerę, zgłosić się do koszar, odebrać broń i iść zabijać. Nawet, jeśli broń trzyma pierwszy raz w życiu, wyjdzie mu to nieźle. Podczas walki przeciwko mutantom bohater ma dowolną umiejętność bojową na poziomie 5, drugą na poziomie 3, trzecią na poziomie 1 i trafienia krytyczne kiedy wypadnie 3, 2, 1. Trudno jest mu jednak walczyć z ludźmi. Wszystkie testy są dla niego wtedy trudniejsze o poziom. Wyłączając walkę z najeźdźcami – wtedy ojczyzna również wzywa i nie ma przepuść bracie. Rzuć broń, to się napijemy... Nie? No to wpierdol!
Paprotek.
Wszystko zżarte z netu. |
|